W jej oczach błysnął ogień. Pomarańczowa poświata płomieni oświetliła jej jasną, delikatnie szarawą skórę. W jej oczach było przerażenie. Wbiegła do płonącej posiadłości i słysząc wołania, wbiegła na piętro. Krzyki ucichły. Na ziemi leżały dwa trupy — Arthur i Lorina Liddell. Płomienie trzymały się od niej z daleka, a te, które osiadły na jej skórze, nie sprawiały jej bólu. Musiała spróbować dostać się do pokoju Elizabeth. Szarpnęła więc za klamkę. Ani drgnęła.
Uderzyła w nie, chcąc je wyważyć. Ani drgnęły. Potem wśród dźwięku pękającego drewna, usłyszała kaszlnięcie i ciche łkanie. Odwróciła się, a jej oczom ukazała się Alice. Stała przy ciałach rodziców, mając na sobie oparzenia. Wyciągnęła z żakietu chusteczkę i przyłożyła ją do twarzy ośmiolatki, po czym wzięła ją na ręce i podbiegła do najbliższego okna. Paliło się, ale była pewna, że nic im się nie stanie. W końcu była demonem.
Uderzyła w nie, chcąc je wyważyć. Ani drgnęły. Potem wśród dźwięku pękającego drewna, usłyszała kaszlnięcie i ciche łkanie. Odwróciła się, a jej oczom ukazała się Alice. Stała przy ciałach rodziców, mając na sobie oparzenia. Wyciągnęła z żakietu chusteczkę i przyłożyła ją do twarzy ośmiolatki, po czym wzięła ją na ręce i podbiegła do najbliższego okna. Paliło się, ale była pewna, że nic im się nie stanie. W końcu była demonem.
— Zamknij oczy — poleciła.
Dziewczynka przytaknęła głową, pociągając nosem i zamykając zapłakane oczy. Dziewczyna rozwinęła kruczoczarne skrzydła i wyleciała z posiadłości, przyciskając jej głowę do piersi.
— Boli. — Załkała, przytulając się do demona coraz bardziej.
Postawiła ją na ziemi i poczuła ogromny ból. Upadła, ściskając dłoń. Krwawiła obficie ze znaku, który błysnął czerwonym światłem, a potem zasklepił się, zostawiając bliznę. Na jej dekolcie pojawiło się ogromne poparzenie, które zaczęło coraz bardziej się paskudzić. Wypływała z niego krew i ropa wraz z limfą. Miała nadzieję, że nic jej się nie stanie, kiedy wejdzie w ogień. Jak mogła się tak pomylić? Poparzona Alice klęknęła obok, będąc przestraszoną i zrozpaczoną, a potem potrząsnęła obolałą kobietą. Zanim zemdlała z bólu, widziała, jak ktoś zabiera ośmiolatkę, która krzyczała, by ją zostawił. Potem krzyknęła trzy razy jej imię.
— Boli. — Załkała, przytulając się do demona coraz bardziej.
Postawiła ją na ziemi i poczuła ogromny ból. Upadła, ściskając dłoń. Krwawiła obficie ze znaku, który błysnął czerwonym światłem, a potem zasklepił się, zostawiając bliznę. Na jej dekolcie pojawiło się ogromne poparzenie, które zaczęło coraz bardziej się paskudzić. Wypływała z niego krew i ropa wraz z limfą. Miała nadzieję, że nic jej się nie stanie, kiedy wejdzie w ogień. Jak mogła się tak pomylić? Poparzona Alice klęknęła obok, będąc przestraszoną i zrozpaczoną, a potem potrząsnęła obolałą kobietą. Zanim zemdlała z bólu, widziała, jak ktoś zabiera ośmiolatkę, która krzyczała, by ją zostawił. Potem krzyknęła trzy razy jej imię.
II
Podniosła się, wraz z obudzeniem. Był już ranek. Spojrzała na pościel, wcześniej białą, a teraz nakrapianą krwią. Znak kontraktu obficie krwawił. Podniosła się, tamując krwawienie, a potem wyjęła z walizy bandaż, którym zgrabnie owinęła krwawiącą dłoń. Czuła palący ból w klatce piersiowej, ale stwierdziła, że go oleje. Nie był to w końcu pierwszy raz.
Obejrzała się w lustrze. Nie wyglądała najlepiej, a właściwie, wyglądała na chorą i tak po koszmarze się czuła. Wyciągnęła z szafy ubrania. Czarną sukienkę do kolan przepasała pozłacanym paskiem, a na nogi założyła obcasy. Czesząc włosy, naruszyła obolały znak szczotką. Syknęła żałośnie i rzuciła szczotkę na biurko. Rozmasowała ból i powróciła do czesania. Tym razem wolniej i ostrożniej. Kiedy jej blond włosy były rozczesane, wyszła z pokoju i pokierowała się do kuchni, gdzie była Alice. Przywitała się niemrawo i usiadła na blacie.
— Wszystko w porządku? — zapytała. — Wyglądasz strasznie blado.
— Ujdzie — mruknęła, chowając dłoń ze znakiem za plecami. — Co ja gadam, czuję się, jakbym właśnie wyszła z pożaru.
— Powiedziałaś pożar?
Zza pleców usłyszała głos Angusa Bumby'ego.
— Musiał przyleźć i spieprzyć mi dzień już na starcie — powiedziała głośno, by usłyszał.
Odwróciła głowę w jego stronę i zmrużyła oczy, patrząc na niego wrogo.
W przejęciu poprawił krawat i odchrząknął. Czuł się niekomfortowo, kiedy na niego patrzyła takim wzrokiem. Było mu to mocno nie na rękę i, można powiedzieć, peszył się, kiedy zerkała na niego, mimo że jej wzrok dokładnie wskazywał na to, że go nienawidzi.
— Tak, powiedziałam pożar, czy to problem? — spytała, posyłając mu uroczy uśmieszek. — Cóż, mniejsza o to. Idę odebrać sukienki od krawca.
Zeskoczyła z blatu i posyłając Bumby'emu mordercze spojrzenie, minęła go w drzwiach.
— Wrócisz na śniadanie? — krzyknęła Alice.
— Nie wiem.
III
Panoszyła się po Covent Garden, chcąc nieco odetchnąć. Nie mogła wyrzucić z głowy koszmaru, który jej się przyśnił. Nie mogła wyrzucić z głowy pożaru, w którym zginęła jej najlepsza przyjaciółka od... od wieków. Nie mogła znieść myśli, że gdyby Lizzie nie zdecydowała się zawrzeć z nią kontraktu dziewięć lat przed pożarem, to Alice mogłaby nie przeżyć. A z drugiej strony nie mogła przestać myśleć o tym, że nie uratowała jej. Nie wyprowadziła jej wtedy z budynku, przez co musiała spłonąć. Ktoś, na kim jej zależało, spłonął. Spłonął na jej oczach.
Nie wiedziała, kiedy zaczęła płakać. Jej policzki nagle zalały łzy. Jej brat uratowałby wszystkich albo chociaż obie siostry, nie tylko jedną. I nie żałowałby, że jego ofiara padła szybciej, niż miał to w planach, po prostu by się nad tym nie rozwodził. I nie przywiązałby się do swojej ofiary. I nie pokochałby jej tak, jak siostry czy brata. Albo kogoś więcej.
Nie mogła pozbyć się wrażenia, że sprawę z Elizabeth skopała. Miała po prostu opiekować się nią, jej rodzicami i małą Alice, która lgnęła do niej jak ćmy do ognia. Potem pokochała Elizabeth. Jak przyjaciółkę, siostrę, czy kogoś więcej? To nie miało znaczenia. Zaczęło jej zależeć, przed czym zawsze ostrzegał ją ojciec przez to, że była hybrydą.
Zasłoniła twarz dłońmi i kopnęła kamień leżący na ziemi przed Covent Garden. Wyszła, nawet się tego nie spodziewając. „Ale jestem beznadziejna”, pomyślała. „Okropny ze mnie demon. Żadna ze mnie przyjaciółka, córka i siostra. Co cię podkusiło, ojcze, żeby mnie spłodzić z człowiekiem?!”.
IV
Wróciła do sierocińca późno. Cały dzień chodziła po Londynie, rozmyślając na tematy związane z jej życiem. Alice zaciągała na siebie koszulę, kiedy Alexandra wchodziła do pokoju. Zmęczona, ale spokojna, podeszła do dziewczyny i przytuliła ją. Po jej policzkach znowu pociekły łzy, ale nie była smutna. Była, cóż, można by powiedzieć, szczęśliwa. Odsunęła się od niej i wzięła jej twarz w dłonie, przyglądając się jej z uwagą. Popatrzyła na duże, zielone oczy, bladą cerę, zgrabny nos, niewielkie, ale kształtne usta... i znów ją przytuliła.
— Wszystko z tobą dobrze, Alex? — spytała, kiedy usłyszała, że demon płacze.
Pociągała nosem i cicho łkała. Alice objęła ją i poklepała po plecach. Nieco się w nią wtuliła, czując przyjemny chłód bijący od jej ciała i mogła przysiąc, że to objęcie było jednym z niewielu, przy którym czuła się dobrze i jedynym dotykiem od czasu Rutledge, który nie sprawiał jej bólu.
— Chyba czeka nas długa noc, co? — spytała się demona.
— Najdłuższa w twoim nędznym, człowieczym życiu — odmruknęła.
Alice zaśmiała się cicho, nie przerywając objęcia, w którym trwały. Nie miała po co przerywać jedynej przyjemnej rzeczy, która spotkała ją od kilku dni.
— Powiedziałaś pożar?
Zza pleców usłyszała głos Angusa Bumby'ego.
— Musiał przyleźć i spieprzyć mi dzień już na starcie — powiedziała głośno, by usłyszał.
Odwróciła głowę w jego stronę i zmrużyła oczy, patrząc na niego wrogo.
W przejęciu poprawił krawat i odchrząknął. Czuł się niekomfortowo, kiedy na niego patrzyła takim wzrokiem. Było mu to mocno nie na rękę i, można powiedzieć, peszył się, kiedy zerkała na niego, mimo że jej wzrok dokładnie wskazywał na to, że go nienawidzi.
— Tak, powiedziałam pożar, czy to problem? — spytała, posyłając mu uroczy uśmieszek. — Cóż, mniejsza o to. Idę odebrać sukienki od krawca.
Zeskoczyła z blatu i posyłając Bumby'emu mordercze spojrzenie, minęła go w drzwiach.
— Wrócisz na śniadanie? — krzyknęła Alice.
— Nie wiem.
III
Panoszyła się po Covent Garden, chcąc nieco odetchnąć. Nie mogła wyrzucić z głowy koszmaru, który jej się przyśnił. Nie mogła wyrzucić z głowy pożaru, w którym zginęła jej najlepsza przyjaciółka od... od wieków. Nie mogła znieść myśli, że gdyby Lizzie nie zdecydowała się zawrzeć z nią kontraktu dziewięć lat przed pożarem, to Alice mogłaby nie przeżyć. A z drugiej strony nie mogła przestać myśleć o tym, że nie uratowała jej. Nie wyprowadziła jej wtedy z budynku, przez co musiała spłonąć. Ktoś, na kim jej zależało, spłonął. Spłonął na jej oczach.
Nie wiedziała, kiedy zaczęła płakać. Jej policzki nagle zalały łzy. Jej brat uratowałby wszystkich albo chociaż obie siostry, nie tylko jedną. I nie żałowałby, że jego ofiara padła szybciej, niż miał to w planach, po prostu by się nad tym nie rozwodził. I nie przywiązałby się do swojej ofiary. I nie pokochałby jej tak, jak siostry czy brata. Albo kogoś więcej.
Nie mogła pozbyć się wrażenia, że sprawę z Elizabeth skopała. Miała po prostu opiekować się nią, jej rodzicami i małą Alice, która lgnęła do niej jak ćmy do ognia. Potem pokochała Elizabeth. Jak przyjaciółkę, siostrę, czy kogoś więcej? To nie miało znaczenia. Zaczęło jej zależeć, przed czym zawsze ostrzegał ją ojciec przez to, że była hybrydą.
Zasłoniła twarz dłońmi i kopnęła kamień leżący na ziemi przed Covent Garden. Wyszła, nawet się tego nie spodziewając. „Ale jestem beznadziejna”, pomyślała. „Okropny ze mnie demon. Żadna ze mnie przyjaciółka, córka i siostra. Co cię podkusiło, ojcze, żeby mnie spłodzić z człowiekiem?!”.
IV
Wróciła do sierocińca późno. Cały dzień chodziła po Londynie, rozmyślając na tematy związane z jej życiem. Alice zaciągała na siebie koszulę, kiedy Alexandra wchodziła do pokoju. Zmęczona, ale spokojna, podeszła do dziewczyny i przytuliła ją. Po jej policzkach znowu pociekły łzy, ale nie była smutna. Była, cóż, można by powiedzieć, szczęśliwa. Odsunęła się od niej i wzięła jej twarz w dłonie, przyglądając się jej z uwagą. Popatrzyła na duże, zielone oczy, bladą cerę, zgrabny nos, niewielkie, ale kształtne usta... i znów ją przytuliła.
— Wszystko z tobą dobrze, Alex? — spytała, kiedy usłyszała, że demon płacze.
Pociągała nosem i cicho łkała. Alice objęła ją i poklepała po plecach. Nieco się w nią wtuliła, czując przyjemny chłód bijący od jej ciała i mogła przysiąc, że to objęcie było jednym z niewielu, przy którym czuła się dobrze i jedynym dotykiem od czasu Rutledge, który nie sprawiał jej bólu.
— Chyba czeka nas długa noc, co? — spytała się demona.
— Najdłuższa w twoim nędznym, człowieczym życiu — odmruknęła.
Alice zaśmiała się cicho, nie przerywając objęcia, w którym trwały. Nie miała po co przerywać jedynej przyjemnej rzeczy, która spotkała ją od kilku dni.
Hej!!
OdpowiedzUsuńRozdział zarąbisty, więcej takich poproszę.
Dlaczego ona się tak obwinia? Tak musiało być niestety. A może Elisabeth uratował ktoś inny? Dostała informację o trzech trupach? Chyba nie. Najważniejsze, że zdążyła uratować chociaż Alice i trzymają się teraz razem.
Bambus,a ty spadaj na drzewo. Paatrzysz, jak nienormalny. Boisz się czy żeś sie zakochal w demonku? 😨
Pytanko mam. Co ona kopnęła? Bo tam ci chyba coś umknęło. I jeszcze w pierwszym opisie masz "obwicie" zamiast "obficie". Nie złość się, że Ci to napisałam 😊 popraw sobie.
Do następnego!
Less
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń