WIELKA BRYTANIA, LONDYN
12 LISTOPADA 1888
I
Przygotowywały się do wyjścia już dobre dwie godziny. Alice była ubrana w suknię do ziemi, granatową, ozdobioną bielą. Długie rękawy zapewniały jej ciepło w ten cholernie zimny wieczór. Pod suknią na nogach miała czarne pantofelki. Alex zaś była obrana w czerń i złoto. Jej suknia również sięgała ziemi. Dekolt przykryty pył czarną koronką, na której naszyte gdzieniegdzie złote cekiny, błyszczały w świetle. Na jej nogach, tradycyjnie, były obcasy.
Sięgnęła po koralową szminkę i pędzelek, malując usta Alice. Próbowała się skoncentrować, ale poczuła na sobie czyjś irytujący wzrok. Zaczęła się dekoncentrować, co spowodowało, że jedną wargę narysowała krzywo. Wkurzyła się i odwróciła w stronę osoby, która ją obserwowała.
— Co się patrzysz? — warknęła, obracając pędzelkiem w palcach.
— Wybieracie się gdzieś?
— Tak — odparła opryskliwie. — I nic ci do tego.
— Od kiedy jesteśmy na „ty”?
— Od momentu, w którym stąd wyjdziesz, a ja nie będę musiała się fatygować, by wsadzić ci ten obcas prosto w dupę — odparła, wystawiając nogę zza sukienki i pokazując kilku calowy obcas.
— Co to ma znaczyć, Alexandro?
— To, że masz wypierdalać — powiedziała z fałszywym uśmiechem na ustach i zmrużonymi oczami.
Parsknął jedynie i wyszedł, zamykając drzwi. Podała Alice chusteczkę, by starła to, co miała na ustach i przystąpiła do ponownego malowania.
— Nie dam rady — jęknęła, rzucając pędzelkiem. — Wkurzył mnie. Masz, sama się pomaluj. — Podała jej pomadkę, a Alice podeszła do lustra.
— Po prostu martwi się o swoich podopiecznych — wyjaśniła, malując dolną wargę.
— Mnie to wygląda na przechodzenie okresu pytań. — Wydęła usta. — A po co? A dlaczego? A gdzie? A co? — mówiła głosem małego dziecka. — Szału można dostać.
Wstała i podeszła do szafki, na której leżała druga pomadka. Wyrazista, czerwona, z której była znana. Kiedy Alice odeszła, blondynka podeszła i zaczęła malować swoje usta. Alice przyglądała jej się cierpliwie, a potem westchnęła z rezygnacją.
— Czemu ty go tak nienawidzisz?
— Bo go znam — odpowiedziała, kładąc szminkę na blacie. — Z początku z nazwiska go nie poznałam, ale jak zobaczyłam te okropne, okrągłe okulary, to nagle mi zaświtało, że już się poznaliśmy.
— Niby kiedy?
— Dawno temu — odparła, wrzucając ich wcześniejsze ubrania do szafy. — Kiedy indziej ci opowiem.
II
Przeszły przez hol, który, trzeba przyznać, nie wyglądał już tak jak wcześniej. Mdłe pastele zastąpiła przyjemna dla oka, czerwona, wzorzysta tapeta. Płytki, którymi kiedyś była wyłożona podłoga, zastąpiły panele i niebrzydkie dywany. Pomieszczenie zdobiła roślinność i pozłacane elementy.
— Ciekawe, czy swoje metody leczenia też tak diametralnie zmienili. — Alice zaśmiała się ponuro.
— Wątpię — odpowiedziała szybko i wymijająco.
Pokierowały się w stronę sali, gdzie miał odbyć się pokaz lobotomii. Ludzie już ustawiali się wokół stołu operacyjnego, patrząc na trupa, który leżał pod prześcieradłem. Kiedy wszedł Wilson, Alexandra weszła na balkon nad tłumem. Przyglądała się chwilę, aż nie poczuła dłoni na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła mężczyznę w czarnych włosach, eleganckim surducie o oczach czerwonych jak krew.
— Rook — syknęła — przestraszyłeś mnie.
— Właściwie, Umo, Sebastian.
— Właściwie, Sebastianie, Alexandra.
— Czemu zachowujemy się, jakbyśmy się nie znali? — zapytał, kładąc dłoń na jej ramieniu.
— Bo najpierw obowiązki, a potem przyjemności — odparła, zdejmując jego rękę z jej ramienia. — Co ty tu robisz?
— Raczej, co ty tu robisz?
— Zabijam potwory — mruknęła.
Zaśmiał się krótko i spojrzał na Wilsona z góry.
— Widzę, że mamy ten sam cel.
— Więc na co czekamy? — spytała, po czym oboje zamienili się w niewyraźne postacie. Były widoczne jedynie ich świecące oczy. Wszyscy spojrzeli z przerażeniem na dwie głębiące się czarne chmury, które zeszły na wysokość Wilsona. Sebastian złapał go za gardło, unieruchamiając go z przerażenia, a Alexandra, ujawniając swą demoniczną twarz, złapała go za twarz, odbierając jego duszę. Jego oczy zrobiły się matowe i puste, skóra zrobiła się sina. Puścili go, a ten upadł martwy. Wrócili z powrotem na balkon, zamieniając się w swoje ludzkie postacie. Spojrzeli na zamieszanie na dole. Ludzie wychodzili w popłochu i jedynie Alice i młody chłopak stali niewzruszeni. Zeszli do nich. Sebastian do chłopaka, a Alex do Alice, która uścisnęła ją.
— No dobrze, skoro mamy za sobą formalności. — Blondynka odchrząknęła. — Sebastian! — Pisnęła, wpadając w jego objęcia.
Alice zachichotała krótko i spojrzała na chłopaka, który do niej podszedł. Spojrzał na nią i zmarszczył brwi.
— Ciel? — spytała cicho.
— Elizabeth.
Schyliła się nieco.
— Nie Elizabeth, Alice — szepnęła.
Zatkało go nieco, bo nie pamiętał Alice. Nie było jej na zdjęciach, zaś Elizabeth było strasznie dużo. Zresztą, była również dobrą przyjaciółką jego ojca. I jego chrzestną. Kiedy spojrzał na Alexandrę, też ją rozpoznał. Często przewijała się na zdjęciach, gdzie była Elizabeth.
— No dobra. Albo się przytulacie, albo ci, co mogą, idą na browara, a ci, co nie mogą, dostaną soczek. — Alex posłała Cielowi krótki uśmieszek.
— Mam pić sok? — spytał z wyrzutem w głosie. — Nie jestem dzieckiem.
III
Wróciły do domu. Alexandra z doskonałym humorem, zaś Alice ze zmęczeniem. Alice poszła do łazienki, by przebrać się w piżamę, zaś blondynka została w pokoju. Zdjęła sukienkę i przebrała się w koszulę. Usiadła przy lustrze, by zmyć makijaż, a wtedy zobaczyła obrzydliwą bliznę na jej dekolcie. Zaczęła szukać jej naszyjnika. Wytrzepała suknię, sprawdzała na ziemi, czy gdzieś nie wypadł. Zaczęła panikować. Wtedy do pokoju weszła Alice. Dziewczyna szybko zakryła rozległą bliznę, podciągając dekolt koszuli.
— Szukasz czegoś, Alex? — zapytała się, widząc spanikowaną przyjaciółkę.
— Mojego naszyjnika. Widziałaś go?
— Nie, nie miałaś go na sobie.
— Miałam go pod sukienką. Proszę cię, powiedz, że gdzieś go widziałaś. — W jej oczach zebrały się łzy paniki.
— Nie widziałam. — Pokręciła głową. — Co się dzieje? Dlaczego tak trzymasz tę koszulę?
— Nie... nie, nic.
Jedną ręką wciąż szukała naszyjnika, który zgubiła.
— Alex! — Alice wydarła się i podeszła do niej, zdejmując jej rękę z koszuli. Ubranie opadło, ukazując zmasakrowany dekolt dziewczyny. Zakryła usta dłonią. — Mój Boże. Co ci się stało?
— To nie twoja sprawa — warknęła, zasłaniając się rękami i odwracając.
— Masz mi powiedzieć, to rozkaz.
Zacisnęła powieki i zęby, po czym odwróciła się do niej.
— To było kilka tygodni po pożarze waszej posiadłości.
IV
Obudziła się, leżąc w ciemnym pokoju. Nie poznawała go, był jej obcy. Usiadła powoli, masując skronie i się rozejrzała. W fotelu siedziała babuleńka, która robiła na drutach, bujając się w tę i z powrotem. Cicho pomrukiwała jakąś piosenkę. Była to kołysanka, a tak przynajmniej wydawało jej się po tempie utworu.
— Obudziłaś się, kochanieńka — odparła, kiedy zobaczyła, że dziewczyna siedzi na łóżku.
— Gdzie ja jestem? — spytała osłabiona.
— W moim mieszkanku. — Odłożyła druty i podeszła do komódki, na której leżała złożona sukienka, wisiorek i para pantofelków na wyższym obcasie. — Wyglądasz dużo lepiej. Regeneracja dobrze ci zrobiła, ale wciąż jesteś zbyt osłabiona. Pozwól.
Kobieta zdjęła z dziewczyny starą, poszarzałą koszulę i ubrała w elegancką, szaro-białą suknię, której kołnierz zapinany był pod samą szyję. Potem, gdy usiadła, założyła na swe nogi pantofelki, a kiedy już to zrobiła, kobieta zapięła na jej szyi rubinowy wisiorek.
— Jak długo byłam nieprzytomna? I po co mi on?
— Kilka tygodni. Byłaś mocno poparzona, a w twoje rany wdało się zakażenie. Leżałaś w gorączce. Majaczyłaś coś o jakiejś... Niech ja sobie przypomnę. Liza miała na imię?
— Lizzie.
— Dobrze, dobrze, że mnie poprawiłaś. Wiesz, kochanieńka, stara jestem i pamięć mam coraz słabszą. Oparzenia szybko zniknęły i nie pozostało po nich śladu — wyjaśniła, z powrotem przysiadając do drutów. — A wisiorek podarował jakiś bardzo przystojny chłopaczyna. Gdyby nie moje lata... Nieistotne, kazał ci dać, gdy się obudzisz.
— Jak wyglądał?
— Był wysoki, czarnowłosy. Oczy miał czerwone jak u diabła, ale dobrze mu się z oczu patrzyło.
— Chyba go znam. — Uśmiechnęła się. — Nie masz może nic do jedzenia?
— Bulion gotuję, poczekasz jeszcze pięć minut, a będzie gotowy.
Po kilku chwilach wstała i poszła do kuchni po wspomniany bulion.
Potem wychodziła codziennie na jakieś targi, a dziewczyna czuła się coraz lepiej. Pewnego dnia wstała i zdjęła przeszkadzający jej nieco naszyjnik i z gorąca, które panowało przez lato, rozpięła kołnierz. Zobaczyła w lustrze coś, co nie mogło być prawdą. Podeszła więc bliżej i zobaczyła rozległą bliznę po oparzeniu. Zaczęła płakać. Ta obrzydliwa blizna ją oszpecała. Demon miał kusić i budzić jednocześnie postrach, a nie odstraszać już na starcie. Patrząc na siebie w lustrze, z wściekłości uderzyła w nie pięścią. Opadła na kolana, krwawiąc z kostek. Była wściekła i zrozpaczona swoim stanem. Jedną ręką trzymała sukienkę, by nie opadała zbyt nisko jej piersi, a drugą zakryła twarz, po czym głośno ryknęła i się skuliła.
V
— Potem już tylko pamiętam, że babka musiała mi dać Laudanum na uspokojenie.
Alice patrzyła na nią tępo, a potem popatrzyła na jej bliznę. Wyciągnęła rękę, ale zawahała się, odwracając wzrok i nieco cofając ją. W końcu, po chwili namysłu, przejechała opuszkami po wybrzuszeniach.
— Czyli to ty mnie uratowałaś — szepnęła.
Demon pokiwał głową.
— To cię nie szpeci — stwierdziła. — Jest w dobrym miejscu o tyle, że łatwo ją zakryć. Nie jest, na przykład na twarzy. Zresztą, kto by patrzył na dekolt.
— Pomyślmy. — Uniosła głowę, a potem, opuszczając ją, powiedziała: — Faceci.
Sięgnęła po koralową szminkę i pędzelek, malując usta Alice. Próbowała się skoncentrować, ale poczuła na sobie czyjś irytujący wzrok. Zaczęła się dekoncentrować, co spowodowało, że jedną wargę narysowała krzywo. Wkurzyła się i odwróciła w stronę osoby, która ją obserwowała.
— Co się patrzysz? — warknęła, obracając pędzelkiem w palcach.
— Wybieracie się gdzieś?
— Tak — odparła opryskliwie. — I nic ci do tego.
— Od kiedy jesteśmy na „ty”?
— Od momentu, w którym stąd wyjdziesz, a ja nie będę musiała się fatygować, by wsadzić ci ten obcas prosto w dupę — odparła, wystawiając nogę zza sukienki i pokazując kilku calowy obcas.
— Co to ma znaczyć, Alexandro?
— To, że masz wypierdalać — powiedziała z fałszywym uśmiechem na ustach i zmrużonymi oczami.
Parsknął jedynie i wyszedł, zamykając drzwi. Podała Alice chusteczkę, by starła to, co miała na ustach i przystąpiła do ponownego malowania.
— Nie dam rady — jęknęła, rzucając pędzelkiem. — Wkurzył mnie. Masz, sama się pomaluj. — Podała jej pomadkę, a Alice podeszła do lustra.
— Po prostu martwi się o swoich podopiecznych — wyjaśniła, malując dolną wargę.
— Mnie to wygląda na przechodzenie okresu pytań. — Wydęła usta. — A po co? A dlaczego? A gdzie? A co? — mówiła głosem małego dziecka. — Szału można dostać.
Wstała i podeszła do szafki, na której leżała druga pomadka. Wyrazista, czerwona, z której była znana. Kiedy Alice odeszła, blondynka podeszła i zaczęła malować swoje usta. Alice przyglądała jej się cierpliwie, a potem westchnęła z rezygnacją.
— Czemu ty go tak nienawidzisz?
— Bo go znam — odpowiedziała, kładąc szminkę na blacie. — Z początku z nazwiska go nie poznałam, ale jak zobaczyłam te okropne, okrągłe okulary, to nagle mi zaświtało, że już się poznaliśmy.
— Niby kiedy?
— Dawno temu — odparła, wrzucając ich wcześniejsze ubrania do szafy. — Kiedy indziej ci opowiem.
II
Przeszły przez hol, który, trzeba przyznać, nie wyglądał już tak jak wcześniej. Mdłe pastele zastąpiła przyjemna dla oka, czerwona, wzorzysta tapeta. Płytki, którymi kiedyś była wyłożona podłoga, zastąpiły panele i niebrzydkie dywany. Pomieszczenie zdobiła roślinność i pozłacane elementy.
— Ciekawe, czy swoje metody leczenia też tak diametralnie zmienili. — Alice zaśmiała się ponuro.
— Wątpię — odpowiedziała szybko i wymijająco.
Pokierowały się w stronę sali, gdzie miał odbyć się pokaz lobotomii. Ludzie już ustawiali się wokół stołu operacyjnego, patrząc na trupa, który leżał pod prześcieradłem. Kiedy wszedł Wilson, Alexandra weszła na balkon nad tłumem. Przyglądała się chwilę, aż nie poczuła dłoni na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła mężczyznę w czarnych włosach, eleganckim surducie o oczach czerwonych jak krew.
— Rook — syknęła — przestraszyłeś mnie.
— Właściwie, Umo, Sebastian.
— Właściwie, Sebastianie, Alexandra.
— Czemu zachowujemy się, jakbyśmy się nie znali? — zapytał, kładąc dłoń na jej ramieniu.
— Bo najpierw obowiązki, a potem przyjemności — odparła, zdejmując jego rękę z jej ramienia. — Co ty tu robisz?
— Raczej, co ty tu robisz?
— Zabijam potwory — mruknęła.
Zaśmiał się krótko i spojrzał na Wilsona z góry.
— Widzę, że mamy ten sam cel.
— Więc na co czekamy? — spytała, po czym oboje zamienili się w niewyraźne postacie. Były widoczne jedynie ich świecące oczy. Wszyscy spojrzeli z przerażeniem na dwie głębiące się czarne chmury, które zeszły na wysokość Wilsona. Sebastian złapał go za gardło, unieruchamiając go z przerażenia, a Alexandra, ujawniając swą demoniczną twarz, złapała go za twarz, odbierając jego duszę. Jego oczy zrobiły się matowe i puste, skóra zrobiła się sina. Puścili go, a ten upadł martwy. Wrócili z powrotem na balkon, zamieniając się w swoje ludzkie postacie. Spojrzeli na zamieszanie na dole. Ludzie wychodzili w popłochu i jedynie Alice i młody chłopak stali niewzruszeni. Zeszli do nich. Sebastian do chłopaka, a Alex do Alice, która uścisnęła ją.
— No dobrze, skoro mamy za sobą formalności. — Blondynka odchrząknęła. — Sebastian! — Pisnęła, wpadając w jego objęcia.
Alice zachichotała krótko i spojrzała na chłopaka, który do niej podszedł. Spojrzał na nią i zmarszczył brwi.
— Ciel? — spytała cicho.
— Elizabeth.
Schyliła się nieco.
— Nie Elizabeth, Alice — szepnęła.
Zatkało go nieco, bo nie pamiętał Alice. Nie było jej na zdjęciach, zaś Elizabeth było strasznie dużo. Zresztą, była również dobrą przyjaciółką jego ojca. I jego chrzestną. Kiedy spojrzał na Alexandrę, też ją rozpoznał. Często przewijała się na zdjęciach, gdzie była Elizabeth.
— No dobra. Albo się przytulacie, albo ci, co mogą, idą na browara, a ci, co nie mogą, dostaną soczek. — Alex posłała Cielowi krótki uśmieszek.
— Mam pić sok? — spytał z wyrzutem w głosie. — Nie jestem dzieckiem.
III
Wróciły do domu. Alexandra z doskonałym humorem, zaś Alice ze zmęczeniem. Alice poszła do łazienki, by przebrać się w piżamę, zaś blondynka została w pokoju. Zdjęła sukienkę i przebrała się w koszulę. Usiadła przy lustrze, by zmyć makijaż, a wtedy zobaczyła obrzydliwą bliznę na jej dekolcie. Zaczęła szukać jej naszyjnika. Wytrzepała suknię, sprawdzała na ziemi, czy gdzieś nie wypadł. Zaczęła panikować. Wtedy do pokoju weszła Alice. Dziewczyna szybko zakryła rozległą bliznę, podciągając dekolt koszuli.
— Szukasz czegoś, Alex? — zapytała się, widząc spanikowaną przyjaciółkę.
— Mojego naszyjnika. Widziałaś go?
— Nie, nie miałaś go na sobie.
— Miałam go pod sukienką. Proszę cię, powiedz, że gdzieś go widziałaś. — W jej oczach zebrały się łzy paniki.
— Nie widziałam. — Pokręciła głową. — Co się dzieje? Dlaczego tak trzymasz tę koszulę?
— Nie... nie, nic.
Jedną ręką wciąż szukała naszyjnika, który zgubiła.
— Alex! — Alice wydarła się i podeszła do niej, zdejmując jej rękę z koszuli. Ubranie opadło, ukazując zmasakrowany dekolt dziewczyny. Zakryła usta dłonią. — Mój Boże. Co ci się stało?
— To nie twoja sprawa — warknęła, zasłaniając się rękami i odwracając.
— Masz mi powiedzieć, to rozkaz.
Zacisnęła powieki i zęby, po czym odwróciła się do niej.
— To było kilka tygodni po pożarze waszej posiadłości.
IV
Obudziła się, leżąc w ciemnym pokoju. Nie poznawała go, był jej obcy. Usiadła powoli, masując skronie i się rozejrzała. W fotelu siedziała babuleńka, która robiła na drutach, bujając się w tę i z powrotem. Cicho pomrukiwała jakąś piosenkę. Była to kołysanka, a tak przynajmniej wydawało jej się po tempie utworu.
— Obudziłaś się, kochanieńka — odparła, kiedy zobaczyła, że dziewczyna siedzi na łóżku.
— Gdzie ja jestem? — spytała osłabiona.
— W moim mieszkanku. — Odłożyła druty i podeszła do komódki, na której leżała złożona sukienka, wisiorek i para pantofelków na wyższym obcasie. — Wyglądasz dużo lepiej. Regeneracja dobrze ci zrobiła, ale wciąż jesteś zbyt osłabiona. Pozwól.
Kobieta zdjęła z dziewczyny starą, poszarzałą koszulę i ubrała w elegancką, szaro-białą suknię, której kołnierz zapinany był pod samą szyję. Potem, gdy usiadła, założyła na swe nogi pantofelki, a kiedy już to zrobiła, kobieta zapięła na jej szyi rubinowy wisiorek.
— Jak długo byłam nieprzytomna? I po co mi on?
— Kilka tygodni. Byłaś mocno poparzona, a w twoje rany wdało się zakażenie. Leżałaś w gorączce. Majaczyłaś coś o jakiejś... Niech ja sobie przypomnę. Liza miała na imię?
— Lizzie.
— Dobrze, dobrze, że mnie poprawiłaś. Wiesz, kochanieńka, stara jestem i pamięć mam coraz słabszą. Oparzenia szybko zniknęły i nie pozostało po nich śladu — wyjaśniła, z powrotem przysiadając do drutów. — A wisiorek podarował jakiś bardzo przystojny chłopaczyna. Gdyby nie moje lata... Nieistotne, kazał ci dać, gdy się obudzisz.
— Jak wyglądał?
— Był wysoki, czarnowłosy. Oczy miał czerwone jak u diabła, ale dobrze mu się z oczu patrzyło.
— Chyba go znam. — Uśmiechnęła się. — Nie masz może nic do jedzenia?
— Bulion gotuję, poczekasz jeszcze pięć minut, a będzie gotowy.
Po kilku chwilach wstała i poszła do kuchni po wspomniany bulion.
Potem wychodziła codziennie na jakieś targi, a dziewczyna czuła się coraz lepiej. Pewnego dnia wstała i zdjęła przeszkadzający jej nieco naszyjnik i z gorąca, które panowało przez lato, rozpięła kołnierz. Zobaczyła w lustrze coś, co nie mogło być prawdą. Podeszła więc bliżej i zobaczyła rozległą bliznę po oparzeniu. Zaczęła płakać. Ta obrzydliwa blizna ją oszpecała. Demon miał kusić i budzić jednocześnie postrach, a nie odstraszać już na starcie. Patrząc na siebie w lustrze, z wściekłości uderzyła w nie pięścią. Opadła na kolana, krwawiąc z kostek. Była wściekła i zrozpaczona swoim stanem. Jedną ręką trzymała sukienkę, by nie opadała zbyt nisko jej piersi, a drugą zakryła twarz, po czym głośno ryknęła i się skuliła.
V
— Potem już tylko pamiętam, że babka musiała mi dać Laudanum na uspokojenie.
Alice patrzyła na nią tępo, a potem popatrzyła na jej bliznę. Wyciągnęła rękę, ale zawahała się, odwracając wzrok i nieco cofając ją. W końcu, po chwili namysłu, przejechała opuszkami po wybrzuszeniach.
— Czyli to ty mnie uratowałaś — szepnęła.
Demon pokiwał głową.
— To cię nie szpeci — stwierdziła. — Jest w dobrym miejscu o tyle, że łatwo ją zakryć. Nie jest, na przykład na twarzy. Zresztą, kto by patrzył na dekolt.
— Pomyślmy. — Uniosła głowę, a potem, opuszczając ją, powiedziała: — Faceci.
A tam! Faceci? Jak im się coś nie spodoba i nie zaakceptują jej z blizną, to znaczy tylko jedno. Są burakami,bo patrzą na wygląd,a nie na to jaka jest ogólnie.
OdpowiedzUsuńBlizna pokazuje tylko jaka była dzielna i waleczna. To nic złego.
Cielak, ty nie jesteś dorosły! Jesteś takim słodkim, małym gówniarzem jeszcze. Ja bym na twoim miejscu chciała być, jak najdłużej taka 😯
Sebuś 😍😍
A Bambus niech spada! Powtarzam się, ale dla niego niestety drzewo i banany! Niech tam szuka swojego banana i sobie go doszyje!! A na drzesie z kokosami, nie chce poszuka swoich i też sobie doszyje.
Świetny rozdział! Czekam na następny!
Less
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMożesz być ze mnie dumna. Przeczytałam! Bijesz brawo? No to bij, bo na nie zasługuję, ok? Klask. Klask. Klask.
OdpowiedzUsuńNadrobiłam oba rozdziały i są cudne! Czekam na next, mam nadzieję, że będę na bieżąco XD
Demon ♥
❝Esterze nie jest łatwo w domu.
OdpowiedzUsuńAni w szkole.
Ani w miłości.
W skrócie, wszędzie ma przewalone. Z resztą jak większość z nas, prawda?❞
To jedynie historia o problemach. Nic więcej.
W opowiadaniu mogą wystąpić wątki homoseksualne, wulgarny język oraz sceny przemocy.
Cześć! Chciałabym Cię serdecznie zaprosić na bloga, na który dopiero co wstawiłam pierwszy rozdział. Będzie mi bardzo miło, jeśli zerkniesz^^.
Link: http://i-have-never-said.blogspot.com/
Pozdrawiam i życzę miłego dnia!
Shoshano
Ps. Przepraszam za spam