WIELKA BRYTANIA, LONDYN, SOUTHWARK,
5 LISTOPADA 1888 ROKU
Nad Tamizą, rzeką, przepływającą przez Londyn, od dłuższego czasu kłębiły się czarne chmury. W niewielkim pokoiku, w domu publicznym Mangled Mermaid, całkiem sama siedziała młoda dziewczyna. Patrzyła na brudną ścianę, oklejoną wypłowiałą, fioletową, wzorzystą tapetą w oczekiwaniu na przyjaciółkę, która wyszła kilka godzin wcześniej. Miała jej donieść wieści o doktorze Wilsonie i o Rutledge Aslum.
Z parteru, jak i z korytarza na piętrze, słyszała głośną muzykę, pijackie śpiewy i krzyki. Nie miała zamiaru tam schodzić, chociażby by sprawdzić, czy jej przyjaciółka nie przebywa wśród śmiałków, którzy odważyliby się zagrać z nią w pokera, ale strach przed staranowaniem lub, co gorsza, natrętnymi i obrzydliwymi zalotami wstawionych mężczyzn, nie pozwalał jej na wyjście z pokoju, a co dopiero zejście do całej chmary fantazjujących robotników i żeglarzy, pracujących w okolicach.
„Gdzie ty do cholery jesteś, Metztili? Ileż demon może zbierać informacje na temat lekarza i przytułku? I dlaczego tam z nią nie poszłam? Ach, no tak, zapomniałam”. Spojrzała na swoją kostkę, którą skręciła podczas ucieczki z doków, gdy ona i jej demoniczna koleżanka wpadły w pułapkę i goniło je stado szczurów. Niby spotkanie z osobą, która rzekomo coś wie, a jednak pułapka z wykorzystaniem szczurów, których wprost nienawidziła. Skrzywiła się, widząc wolno schodzącą, bolącą opuchliznę i położyła się, chcąc dać odpocząć bolącym od ciągłego siedzenia plecom.
Słysząc głośniejszy hałas, odwróciła się i spojrzała w stronę drzwi, w których stała jej była niania. Skąpa, różowa sukienka, której gorset wyglądał, jakby dusił kobietę, odsłaniała dekolt, który zdobił mały, czarny tatuaż po lewej stronie.
— Alice, gdzie ta, jak ona miała? No ta blondyna! Chłopy ją wołają, by w pokera zagrała. Cały czas mi dupę o nią trują — krzyknęła.
— Nan, znam z widzenia i osobiście kilka blondynek, grających w karty.
— No ta twoja przyjaciółka z czerwonym okiem, co wszystkich ogrywa — wyjaśniła, mówiąc szybko, przez co niektóre słowa brzmiały niewyraźne.
— Aaa... Alexandra! — Usiadła po turecku i uśmiechnęła się w stronę pani Sharpe. — Nie wiem. Wiem tylko, że chciała znaleźć informacje na temat Hieronymousa Wilsona i Rutledge.
— Jeżeli nie zjawi się w ciągu pięciu minut, to koniec z moim i reszty urlopem, i znowu trza będzie robić za latawicę.
— No tak. To ona zawsze wszystkich zajmowała grą. Grało dziesięć, przyglądali się wszyscy. — Popatrzyła na okno. Na parapecie kucała blondynka. Alice spojrzała na nią wymownym wzrokiem, a ta zniknęła.
— No właśnie! Zajęli się kartami i był spokój na resztę wieczoru! A teraz? Już dwie...
— Wróciłam — przerwała jej, stojąca za nią Metztili.
Dziewczyna ni niska, ni wysoka. Taka, powiedziałabym, w sam raz. Bez obcasów, oczywiście. W nich i metr osiemdziesiąt mierzyła. Była dziewczyną o wyglądzie doprawdy niewinnym. Gdy Nan pierwszy raz ją zobaczyła, z minką jak u szczeniaka, nie mogła się oprzeć błaganiom jej i Alice, dzięki czemu miały się gdzie zatrzymać.
Nastolatka, a przynajmniej tak się kobiecie wydawało, nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat. Wiecznie ubierająca się w czerń, a sama Liddell, nie pamiętała, czy kiedykolwiek widziała ją całą ubraną w inny kolor.
— O właśnie! O wilku mowa! Już, jazda mi na dół gości bawić. No, ile można na ciebie, dziecko, czekać? Wszyscy się niecierpliwią, by zagrać, a ty sobie spacerki urządzasz. Ot co!
— Nanny, spokojnie. Już idę — rzekła, unosząc ręce do góry, w geście obronnym.
Niezależnie od jej uroczego wyglądu, jej ton głosu zawsze miał w sobie albo nutę sarkazmu, albo był nim przesiąknięty. Wypowiadała się również z ironią, co niezwykle denerwowało nie tylko panią Sharpe, ale najczęściej złościła tym Splattera, który raz na jakiś czas odwiedzał Mangled Mermaid i przez przypadek wpadał na ironiczną, sarkastyczną, chamską Alexandrę, która zawsze miała do niego jakieś „ale” albo prowadziła z nim wojny na wyzwiska.
Nie muszę mówić, kto zazwyczaj obrywał najmocniej, czyż nie?
— Ale miałaś mi powiedzieć, czego się dowiedziałaś — burknęła niezadowolona Alice.
— Opowiem ci jutro rano. Teraz muszę uratować kilka kobiet przed pijanymi oblechami. — Posłała jej ironiczny uśmieszek.
— Masz mi powiedzieć, czego się dowiedziałaś. To rozkaz, Alexandro! — warknęła, mrużąc oczy w gniewie.
— Tak, przyjaciółko. — Ukłoniła się nieco. Nan patrzyła to na blondynkę, to na czarnowłosą, nie rozumiejąc, co tak naprawdę kryje się za zasłoną przyjaźni. — Zejdę za dziesięć minut, Nanny.
— Mam nadzieję, bo inaczej będzie z nami krucho. — Westchnęła i wyszła, zamknąwszy drzwi.
Diablica usiadła na skraju łóżka jej dużo młodszej pani, która patrzyła na nią wyczekująco.
— A więc?
— Rutledge zostało odbudowane, otwarcie, jak i pokaz lobotomii, odbędzie się w przyszły piątek. Jeśli chodzi o Hieronymousa, niedawno przeprowadzono z nim krótki wywiad, jako pisemny dodatek do The Illustrated London News. Wypowiadał się na temat odbudowy i przebiegu pokazu.
— Znowu będzie wykorzystywał żywego człowieka?
— Nie tym razem. Na pokazie będzie wykorzystywał coś w rodzaju sylikonowej lalki. O ile się nie mylę. Choć po twoich opowieściach mogę śmiało stwierdzić, że mógł kłamać i równie dobrze użyje człowieka w śpiączce lub zwłok. — opowiedziała. — Plus, wiem, kto może mieć jeszcze przydatne informacje na temat twojej rodziny.
— Któż to? — spytała, zmarszczywszy brwi, wyczekując odpowiedzi.
— O ile dobrze pamiętam, chodzi tu o doktora Angusa Bumby'ego. Mieszka na Osborn Street, na Whitechapel, gdzie prowadzi sierociniec. Nanny może nas tam zaprowadzić. Skłamie, że znalazła nas na ulicy, że do burdelu nie może nas wziąć, a my same na dworze i to jeszcze w dodatku w deszczową pogodę, nie możemy przebywać, bo jesteś chora na astmę. Uwierzy, zobaczysz. A jeżeli nie...
— Użyjesz oczu tak jak na Nan?
— No i widzisz, jaka jesteś mądra? Mówię ci, zadziała! — Zaśmiała się głośno i wyrzuciła ręce w powietrze.
— Skoro tak mówisz, to na pewno tak będzie. — Przewróciła oczami. — No dobrze.
— A więc widzimy się rano. Teraz muszę ograć tę bandę osłów. — Parsknęła śmiechem. — Ciekawe, ile dziś mają do zaoferowania.
— Przewiduję, że za to, co dzisiaj wygrasz, znowu kupisz sobie nową sukienkę, a o mnie zapomnisz.
— Nie wykluczam twojej wizji, aczkolwiek prawdopodobnie tym razem kupię coś tobie.
— Co cię do tego przekonało, Alexandro? — spytała wychodzącą dziewczynę.
— Szafa mi się nie domyka — odrzekła załamanym głosem. — Dobranoc, Alice.
— Dobranoc. — Skinęła głową, a blondynka wyszła.
Kiedy jej przyjaciółka zamknęła drzwi, wstała i poprawiwszy łóżko, przebrała się w koszulę nocną. Nie była niczym niezwykłym. Prosta, biała, bez żadnych ozdób, sięgająca jej do kolan. Rękawy koszuli były długie i za szerokie, a przynajmniej na jej nienaturalnie chudych rękach.
Stanęła przed lustrem i podwinęła jeden z rękawów. Zacisnęła na ramieniu swoją dłoń. Jej palce się stykały. Powoli uniosła wzrok i spojrzała na siebie w załamaniu.
Pierwszą rzeczą, jaka przeszła jej przez myśl, było to, jak mogła doprowadzić siebie do takiego stanu. Drugą zaś, jakim cudem ona jeszcze żyje?
Malu :*
OdpowiedzUsuńAlessia <3
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Bambiś też będzie? Zajebiście 😃😃
UsuńMniej ciuchów, a szafa się domknie 😂 Taka rada.
Aż mnie naszła ochota na grę w pokera.
Do następnego!
Alessia
Demon <3
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział!
UsuńAleksandra jest cudna. Podoba mi się jej charakter. I jest demonem! Demon pozna swego! 😂
Czekam na next
Pozdrawiam
Shrew ❤
Ania <3
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCześć!
OdpowiedzUsuńZostawiłaś u mnie komentarz z zaproszeniem, więc jestem :).
Jest to dopiero początek, dlatego trudno jest stwierdzić, czy mi się podoba, jednak twój styl pisania jest niezmiernie ciekawy.
Postaram się nadrobić historię (czyli prolog) i zobaczę, jak dalej potoczy się to opowiadanie.
Życzę miłego dnia,
Shoshano.
Sądzę, że nic takiego w moim stylu nie ma... Ale dziękuję!
OdpowiedzUsuńZa zerknięcie również dziękuję i pozdrawiam,
Madame Red.